Zimę 2017/2018 zapamiętam na długo, bo był to najbardziej naukowy czas w moim życiu. Przez okrągłe cztery miesiące niewiele różniło mnie od mnicha: wstawałem wczesnym rankiem, jadłem skromne śniadanie i wsiadałem na rower. Obładowany prowiantem na resztę dnia dojeżdżałem pod gmach biblioteki Raczyńskich w Poznaniu, mój drugi dom. Tam, uśmiechem pełnym zrozumienia, widząc mnie kolejny dzień z rzędu, witały miłe panie bibliotekarki.
Choć studia prawnicze (2008-2013), a także egzamin wstępny na aplikację (2013) również wymagały wytrwałości, to nie aż takiej. Na czas przygotowań do egzaminu radcowskiego właściwie odpuściłem tematy, którymi żyję na co dzień. W siedzibie Polskiego Radia pojawiałem się nie częściej raz w miesiącu, a w styczniu, czyli zaraz przed rozpoczęciem najintensywniejszej nauki, nagrałem 10 odcinków „International Poznan” z góry, tak, by móc skupić się na kodeksach, paragrafach i ustępach.
Jeszcze chwilę przed zaszyciem się w bibliotecznych zakamarkach miałem przyjemność poznania znakomitego tłumacza konferencyjnego, dr. Witolda Skowrońskiego. Pracował dla Jana Pawła II, Benedykta XVI, Billa Clintona, Królowej Elżbiety i Margaret Thatcher.
Kliknij przycisk, aby wczytać zawartość z www.mixcloud.com.
Jego wizyta utwierdziła mnie w przekonaniu, że jeśli się czemuś bardzo poświęcimy, sukces jest możliwy. Wyrzeczenia jednak są konieczne: w moim przypadku padło na pracę konferansjera w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie i innych miastach. Właśnie z uwagi na częste podróże, ale też konieczność gruntownego przygotowania do każdego wydarzenia, zrezygnowałem z tej pracy na czas od stycznia do marca.
To był niełatwy czas, bo nie mogłem robić rzeczy, którą uwielbiam. Choć wielokrotnie dostawałem maile o treści: „Panie Macieju, a może jednak? Mamy taką wspaniałą imprezę, nie może tam pana zabraknąć”, pozostawałem nieugięty. Wyjątek był jeden, i to z uwagi na jego cykliczność. Już piąty raz z rzędu byłem prowadzącym największej polskiej konferencji o marketingu: „I love marketing & social media”.
Sam egzamin na radcę prawnego do łatwych nie należał. Pamiętam, jak bardzo załamany wróciłem z pierwszego spośród czterech dni. Prawo karne i kazus poświęcony człowiekowi, który rozbił drzwi własnego mieszkania, a następnie pobił współlokatorkę, okazał się trudniejszy niż na pierwszy rzut oka. Sześć godzin przeznaczonych na pisanie egzaminu może sprawiać wrażenie komfortowej sytuacji, jednak w praktyce, na sali egzaminacyjnej pozostawałem do ostatniej minuty.
Przez trzy dni egzamin pisaliśmy po 6 godzin, ostatniego – przez osiem godzin. Pamiętam, że tego dnia, wieczorem, nie wiedziałem już nic. Nie miałem pojęcia, czy zdam, czy też nie. Nauczyłem się za to jednego – że egzaminatorzy konstruują zadania w sposób na tyle wymagający, by egzaminowany nigdy nie odczuł pełnej satysfakcji. Przynajmniej ja napisać mogę, że nigdy nie miałem poczucia, że wszystko zrobiłem dobrze.
Tym więcej emocji towarzyszyło mi 8 maja, w dzień ogłoszenia wyników marcowych zmagań.
Do teraz nie mogę uwierzyć, że za mną tak niesamowita droga!
Jeśli wszystko dobrze pójdzie, już pod koniec lipca będę mógł się przedstawić, używając tytułu zawodowego: radca prawny. A co będzie dalej? Na pytania o przyszłość mogę, jak na prawnika przystało, odpowiedzieć łacińską paremią: Dicere non est facere!