Wcale nie urodziłem się pewny siebie. Za to od początku nadrabiałem uśmiechem

Przeczytaj, Jeśli Organizujesz Wydarzenie
Moja jedyna koleżanka

Jak wspominasz swoje pierwsze dni w podstawówce? Pytam, bo to ważny moment życia. Wychodzimy poza „oswojony” świat, dom rodzinny, strefę komfortu. Nadchodzi czas, by dowiedzieć się czegoś więcej o świecie, poznać nowych ludzi, zawrzeć pierwsze przyjaźnie. Ekscytujące, prawda?

Nie w moim przypadku. Z tamtego czasu zapamiętałem poczucie zagubienia. Niedopasowania. Po prostu nie czułem się na miejscu. Dzieci z klasy, do której dołączyłem, znały się już od zerówki. Oni byli zgraną paczką, ja – kimś na doczepkę.

Hania, niewysoka blondynka o kręconych włosach, jako jedyna zaproponowała, bym usiadł w jej ławce. Kiedy gestem pokazała puste krzesło, poczułem ulgę. I choć w pierwszych latach rzadko zbierałem się na odwagę, by zabrać głos w grupie, to sama obecność Hani dodawała mi otuchy. To, jak mnie potraktowała, pokazało mi, jak ważne są otwartość i lojalność.

Dlatego nigdy nie przechodzę obojętnie obok tych, którzy dołączają do grupy. Dobrze pamiętam, jakie tu uczucie: być „obcym”, z którym na początku nikt nie chce rozmawiać. Wiem, jak stresująca jest zmiana otoczenia, więc wyciągam pomocną dłoń – i wciągam do rozmowy.

Wystąpienia publiczne to dla wielu obcy teren, stąd dobrze mieć tu swojego przewodnika. Ludzie, którym towarzyszę w momencie wejścia na scenę, często pamiętają to na długo. Emocje są czasem tak duże, że szybciej niż w normalnym życiu stajemy się sobie bliscy. A kiedy ktoś, kogo na początku nazywałem „organizatorem” albo „klientem”, staje się serdecznym znajomym, intuicyjnie czuję, że moja praca ma sens.

Wystąpienia publiczne to dla wielu obcy teren, stąd dobrze mieć tu swojego przewodnika. Ludzie, którym towarzyszę w momencie wejścia na scenę, często pamiętają to na długo.

Fot. Karol Makurat

Pytanie za milion: jak być pewnym siebie?

Na początku trudno mi było zdobyć uznanie kolegów. Uważali, że skoro zadaję się z Hanią, to znaczy, że trzymam z dziewczynami – i z tego powodu odpadam. W ten sposób przesiedziałem mnóstwo miesięcy w pierwszej ławce (Hania miała wadę wzroku, więc musieliśmy być blisko tablicy) i trochę odpuściłem marzenia o własnej bandzie.

Co innego kreskówki. Tam wszyscy byli mile widziani, stąd i ja, gdy tylko wracałem do domu, włączałem telewizor. „Z drogi wszyscy chować się, łebski Harry ma swój dzień. W miasto rusza cały gang, może pośród nich zjawisz się i ty sam”. Zjawiałem się więc, by co popołudnie towarzyszyć Harry’emu (no dobra, czasem też Inspektorowi Gadżetowi).
Ale gdy pewnego popołudnia przerzucałem kanały, zobaczyłem Huberta. Magnetyzująca muzyka z biciem serca, efektowne światła i dwoje siedzących naprzeciwko siebie ludzi – to byli „Milionerzy”. Tego dnia poznałem idola mojego dzieciństwa. Choć wtedy nie umiałbym jeszcze tego w ten sposób nazwać, imponowała mi jego pewność siebie – zarówno względem uczestnika, jak i milionów widzów w Polsce. Hubert Urbański potrafił zawładnąć uwagą publiczności, ale robił to z wyczuciem i empatią.

Pierwszą rzeczą, którą u niego podpatrzyłem, była mimika. Gdy tylko zawodnik zdecydował się na którąś z odpowiedzi, on pytał: „Czy to twoja ostateczna odpowiedź?” i unosił lewą brew. Słynny moment, który niejednego gracza wprowadził w maliny.

Po kilku tygodniach ćwiczeń nauczyłem się naśladować Huberta, choć wierz mi – u 10-latka ciągłe unoszenie brwi wypadało niezbyt wiarygodnie. Mój brat lubił się z tego naigrywać, zwłaszcza gdy pozowałem na rodzinnych zdjęciach.

Świat telewizji wciągnął mnie jednak na tyle, że zapragnąłem być jego częścią. Zacząłem tworzyć własne programy dla najbardziej wymagającej publiczności: Mamy i Taty, którzy kupili mi pierwszą kamerę. Dzisiaj może nie robi to wrażenia, ale pod koniec lat 90. taki sprzęt kosztował równowartość miesięcznej wypłaty. I choć rodzice pewnie nie mieli wtedy karty Mastercard, ich podarunek zapoczątkował coś prawdziwie Bezcennego®.

Ostatni na lekcji z WF-u

Nic nie kręciło moich kolegów z klasy bardziej niż zbliżająca się lekcja wychowania fizycznego. A ja? Byłem przerażony.

Na tej lekcji czułem się przegrany jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Bo najpierw trzeba było wybrać zawodników do drużyn.  Wuefista zawsze prosił o to „cool kids”, czyli najbardziej wysportowanych chłopców. Mnie wybierali na końcu, gdy wyboru już nie było. Wyobraź sobie to uczucie: nie wiadomo, jak potoczy się mecz – ale wszyscy już wiedzą, że Ty się nie wykażesz.

Do dziś pamiętam też złość, z jaką koledzy reagowali na kolejne zepsute przeze mnie akcje. Nie raz posłali mi spojrzenie pełne rozczarowania. Nauczyciel, pan Jarosław, potęgował moje uczucie wstydu, krzycząc na mnie po nazwisku. „Kautz, jak się za siebie nie weźmiesz, znów wstawię ci papcia!”. Wszystkich bawiły docinki wuefisty – a dokładnie wszystkich oprócz mnie. Do dziś przykro mi, że zamiast trochę pomóc i zmotywować, wolał ze mnie drwić.

Ty zapewne też wiesz, jak to jest, gdy ktoś Cię lekceważy albo mówi, że jesteś do niczego. Lekcja WF-u w podstawówce to był pierwszy raz, gdy ktoś dał mi w kość mówiąc, że słabość to powód do wstydu. Dziś wiem, że jest dokładnie odwrotnie – ci, którzy mają odwagę przyznać się do swoich ograniczeń, okazują się najsilniejsi.

Ale ponieważ wiem, jak bolesne bywają przytyki, jako gospodarz sceny nie pozwalam, by ktokolwiek mógł je odczuć. Szczególną opieką otaczam tych, którzy debiutują przed publicznością albo po prostu nie czują się komfortowo. Chcę, by każdy został usłyszany – zarówno oficjalni mówcy, jak i „szeregowi” uczestnicy na sali. A gdy prowadzę panel dyskusyjny, dbam o równe szanse, odpowiednio często dopuszczając do głosu tych, którzy są mniej przebojowi. I wcale mnie nie dziwi, gdy to właśnie te osoby, odpowiednio podprowadzone, przekazują widzom najciekawsze, najbardziej wartościowe wątki. Wystarczyło w nich uwierzyć.

Chcę, by każdy został usłyszany – zarówno oficjalni mówcy, jak i „szeregowi” uczestnicy na sali. A gdy prowadzę panel dyskusyjny, dbam o równe szanse.

Fot. Interreg South Baltic Programme
Problemy dojrzewają przed pierwszą randką

Miłość? Pierwszy raz poczułem ją w gimnazjum. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało. Paulina nie chodziła do mojej klasy, więc widywałem ją tylko na przerwach, i to nie wszystkich. Po tygodniach obserwacji na pamięć znałem jej plan lekcji – ale wciąż nie miałem odwagi, by chociaż powiedzieć „cześć”. A gdy jakiś miesiąc później w końcu się ośmieliłem, stało się coś strasznego. Mój głos. To… nie był mój głos. Mam na myśli ten paskudny dźwięk. „Czy… chciałabyś… się…” – każde kolejne słowo brzmiało jak nieznośny pisk. O, nie. Co za kompromitacja. Już mnie tu nie ma. Lecę.

Tak, mutacja to normalna część dojrzewania u chłopców; zwykle objawia się w najmniej odpowiednich momentach. Tak, uciekłem z miejsca zdarzenia, nawet nie dokończając pytania. I tak – nigdy już nie odezwałem się do Pauliny.

Choć mój głos nie okazał się doniosły, to ta chwila – owszem. Do dziś wiem, jak może czuć się człowiek, który dokładnie wie, co chce powiedzieć – ale wątpi, czy wystarczy mu odwagi i umiejętności. Dlatego, gdy prowadzę wydarzenia, robię co w mojej mocy, byście Ty i Twój team czuli się komfortowo w Waszym wielkim dniu. Dbam o płynność rozmów, dodaję szczyptę humoru, no i pilnuję, by nie zapadła krępująca cisza. Gdy jesteśmy na scenie we dwoje, a Ty masz akurat pustkę w głowie, nie martw się – jestem Twoim skrzydłowym.

A wracając do historii – choć mój głos zawiódł mnie w tym kluczowym momencie, to i tak wiedziałem, że pewnego dnia połączymy siły. W tym celu zgłosiłem się do szkolnego radiowęzła. „W końcu, skoro tych kilku minut ogłoszeń na koniec lekcji słuchają wszyscy – kombinowałem – to usłyszą mnie też wszystkie dziewczyny”. I kiedy już zaczynałem wierzyć, że za sprawą newsów z życia szkoły i krótkich piosenek moje notowania idą w górę, pani od chemii zagroziła powtarzaniem klasy, jeśli jeszcze raz zakłócę jej ostatnie 3 minuty lekcji.

Jeśli jeszcze raz zakłócę jej ostatnie 3 minuty lekcji.

Ta drobna pogróżka nie zawróciła mnie z mojej drogi. Angażowałem się w szkolne audycje, bo to był mój sposób, by w siebie uwierzyć. Coraz częstsze występy na antenie sprawiły, że łatwiej było mi też odnaleźć się w rozmowach na długiej przerwie. A lata później, gdy jako dwudziestoparolatek pracowałem w poznańskich stacjach radiowych, na dobre zacząłem korzystać z głosu. Jako reporter pytałem ludzi o blaski i cienie codziennego życia. W centrum znów remontują główną ulicę, miasto podnosi podatek od nieruchomości, a upał w tym roku daje popalić. Pytałem i nagrywałem. Aż w końcu zorientowałem się, że ludzie łatwo się przy mnie otwierają. Całkiem fajnie – pomyślałem – bo ja lubię ich słuchać.

Setki e-maili, na które nikt nie odpowiedział

Skoro umiem fajnie mówić z ludźmi i do ludzi, to czy jest do tego lepsze miejsce niż telewizja? Chciałem jakoś wynagrodzić sobie wszystkie chwile odrzucenia i dostać się do ogólnopolskiej stacji TV. A najchętniej, oczywiście, do TVN-u. „Jeśli to osiągnę – pomyślałem – świat będzie u moich stóp. Ludzie będą mnie podziwiać i może ja sam w końcu siebie docenię”.

Zacząłem więc wysyłać e-maile do dyrektorów i dyrektorek programowych z propozycją, że zostanę prezenterem jakiegoś talk-show lub teleturnieju. Przez lata odbywałem bezpłatne praktyki, pieczołowicie pielęgnowałem kontakty, wysyłałem kartki na Boże Narodzenie. I choć ludzie lubili ze mną pracować, nigdy nie odwzajemnili mojego przekonania o tym, że sprawdziłbym się na antenie.

Nigdy nie odwzajemnili mojego przekonania o tym, że sprawdziłbym się na antenie.

Po latach zrozumiałem, że wpływowi ludzie często dobrze czują się w swoich bańkach. Na tyle dobrze, by nie odczuwać chęci otwarcia się na to, co nowe. Zrobiłem naprawdę wiele, by z TV lokalnej, gdzie odnosiłem sukcesy, przenieść się do Warszawy. Biura decydentów pozostawały jednak zamknięte, a mejle, które wysyłałem, odbijały się od serwera obojętności. Z łatwością przyznałbym się do porażki w castingach na prezentera. Prawda jest jednak okrutna: nigdy nie zostałem zaproszony na ani jeden casting.

Nieodwzajemniona miłość bywa bolesna, ale czasem daje nam dobrą lekcję. By nie być już zdanym na czyjąś łaskę i niełaskę, postawiłem na rozwój kompetencji. Wiedziałem, że słowa mają ogromną siłę: potrafią burzyć, ale i wspierać, budować, dawać siłę. Wybrałem studia, które uczą odpowiedzialności za słowo. Najbardziej konkretne wśród wszystkich humanistycznych – studia prawnicze. Przez większość semestrów chodziłem nie tylko na wykłady mojego roku, ale też na przedmioty innych wydziałów, które były oferowane w języku angielskim. Później dostałem od Uniwersytetu szansę studiowania w Belgii i Stanach Zjednoczonych.

Ludzie, których poznałem na studiach w USA stali się moimi przyjaciółmi na lata.
Na zdjęciu Keiko, Won-jae, Gonzalo i Kelsy.

Fot. Erik Witsoe

Wydarzenia, które angażują i łączą wszystkich

Pewnego słonecznego poranka w górskiej, uroczej miejscowości Boone w Karolinie Północnej, kiedy wracałem z wykładów, zauważyłem, że na kampusie jest budynek stacji radiowej. W mojej głowie od razu zakiełkował pomysł i już następnego dnia zapukałem do drzwi WASU FM. Dan Vallie Hill dopiero co przyszedł do swojego biura i raczej nikogo się nie spodziewał – a już na pewno nie mnie. Z charakterystyczną, amerykańską otwartością przyjął mnie jednak i zapytał, w czym może pomóc. „Chciałbym poprowadzić w pana stacji program radiowy. Talk-show, w którym rozmawiam z obcokrajowcami, którzy tak jak ja przyjechali tu, by studiować na Appalachian State University”.

Jeśli kiedyś ze mną rozmawiałaś lub rozmawiałeś, pewnie kojarzysz, że w moim głosie jest dużo entuzjazmu. W USA ludzie często reagowali na niego przychylniej niż w Polsce. Dan zadał mi kilka pytań o doświadczenie, po czym serdecznie uścisnął moją dłoń i powiedział: „Witamy na pokładzie”. Mogłem od razu zabrać się do pracy, bo premierowy odcinek na żywo miał się ukazać za niespełna tydzień.

To był pierwszy talk-show, który poprowadziłem. Dzięki niemu poznałem kilkadziesiąt osób z całego świata, które – jak się okazało – są do siebie bardzo podobne. Bo każdy z nas, „zwyczajnych” ludzi, ma swój licznik marzeń, nadziei, ale i rozczarowań. A opowieści o trudnościach i cierpieniu zbliżają nas do siebie o wiele bardziej niż mówienie o wielkich dokonaniach. Współodczuwamy razem z tymi, którzy odważą się odsłonić swoje słabości, porażki, poczucie zagubienia. Bycie szczerym nie jest łatwe, ale daje satysfakcję. Kiedy dzielimy się swoimi najtrudniejszymi wspomnieniami, a nasz partner daje nam empatię i zrozumienie, stajemy się silniejsi. To paradoks, ale odsłonięcie siebie jest aktem najwyższej odwagi.

Kiedy wróciłem do Polski, po roku starań namówiłem szefów MC Radia do „International Poznan”. To kolejny program, za pomocą którego zbliżam do siebie ludzi z całego świata. Mogłem też otworzyć oczy i serca poznaniaków na ludzi, których dotychczas brali za margines. Spośród ponad trzystu audycji najlepiej pamiętam te, które były najbardziej osobiste.

Kasun Perera ze Sri Lanki opowiadał o tsunami, które w pierwszych godzinach wydawało się ciekawostką przyrodniczą. Nim bowiem przyszła niszcząca fala, najpierw woda odsuwała się od brzegu. Katastrofa naznaczyła życie Kasuna, rodziny, bliskich, jednak nie poddali się. Odnaleźli nadzieję i moc w niesieniu i otrzymywaniu pomocy. Pamiętam, jak Harrison Cucunubá ze wzruszeniem opowiadał o tacie, którego odebrały mu kolumbijskie kartele narkotykowe. Jednym z moich przyjaciół został też Ed Britton, Amerykanin z Arizony, który przyleciał do Poznania, by szkolić pilotów F-16.

Długie godziny, które spędziłem w studiu radiowym, nauczyły mnie wiele – przede wszystkim tego, jak prawdziwie zaangażować się w rozmowę i słuchać z otwartym sercem. Ten czas pomógł mi też odnaleźć własne powołanie – by znajdować w ludziach to, co najlepsze i pozwolić im zabłysnąć przed przychylną publicznością.

W eventach nic nie dzieje się dwa razy – każdy moment jest unikatowy, każda interakcja wyjątkowa. Wszystkich uczestników traktuję serdecznie, szczerze i równo. Dlaczego? Bo wiem, jak to jest być widzianym jako gość drugiej kategorii. Bo pamiętam, jak to jest, gdy masz coś ciekawego do pokazania, ale wszyscy patrzą w przeciwnym kierunku. Wierzę, że każdy z nas jest równo ważny. Chcesz coś dodać? Chętnie posłucham.

Porozmawiajmy o prowadzeniu Twojego wydarzenia, stworzeniu strategii eventu lub szkoleniu z wystąpień publicznych.

Fot. Arek Stankiewicz (Czarna Offca).